knieja bullet Co szumi w kniejach
Filmy
Og³oszenia
Forum dyskusyjne
Galerie zdjêæ
Opowie¶ci z kniei
Kuchnia my¶liwska
Kalendarz
Znalezione w sieci
Kynologia
Akty § Prawne
 
Strona g³ówna
 
 
 
 
 
 
Og³oszenia
login: has³o:
Zapomnia³em has³a Zarejestruj siê!
     
« Opowiadania ³owieckie

A MIAL BYC LOPATACZ cz. 2


Rano pobudka wczesniej, kawa, male sniadanko i jedziemy cala czworka nad rzeke. Przy dojezdzaniu do miejsca gdzie mamy parkowac quady wpadamy w sam srodek stada zubrow - krowa z cielakiem przelatuje kolo nas w odleglosci nie wiekszej niz dwa metry co wywiera na mnie dosc mieszaneuczucie, stajemy, a z lasu nie dalej jak 5-7 m slyszymy groznie prychajacego byka niezadowolonego ze jestesmy pomiedzy nim a stadem i nie moge powiedziec ze te odglosy robily wywieraly na mnie mile wrazenie.

Znowu zaczyna sie spacer jak to okre¶la mój brat : w dol, pod gore, przez buszowaty mlodnik, w koncu jestesmy na miejscu gdzie rozchodzimy sie, ostatnie uzgodnienia z Januszem i Darkiem i ruszamy na nasz kawalek, moze dzis dopisze troche wiecej szczescia.
Czekamy dobra chwile na rozwidnienie sie i pomalu ruszamy uprawa.Odzywaja sie trzy byki : jeden z prawej strony, drugi z okolicy gdzie powinni byc Janusz i Darek a trzeci to znajomy znad rzeki. Decydujemy sie podchodzic tego pierwszego, ale zle oceniamy odleglosc i prawie wchodzimy na niego. Lomot w krzakach odleglych od nas okolo 30 m uswiadamia nam jak bloisko nas byl ten byk.
Rysiu probuje naprawic nasz blad dajac koncert wabienia, byki sie odzywaja sie niechetnie, ale sie odzywaja. Idziemy za naszym jest okolo 300 m od nas, wchodzimy w mlodnik, ja siadam w przeswicie, brat odchodzi na okolo 50 m do tylu i zaczyna go wabic. Byk idzie w nasza strone powoli, nieufnie, jest coraz blizej, nie wychyla sie w przeswicie, gorzej : zaczyna nas obchodzic prawa strona pod wiatr. Wycofujemy sie bardzo ostroznie i probujemy przeciac mu droge, widzimy go przez krotka chwile na tak gestych osikach ze o strzale nie ma wogole mowy.

The best quality replica watches australia online, welcome to buy. Exactly like the genuine watch.

Czas na powrot. Wracaj±c na omówione miejsce spotkania wpadamy na trzy mlode byki ciagnace znad rzeki : szostak o ladnym , ciemnym poro¿u, s³aby ósmak i do¶æ ladny dziesiatak ale zaden nie nadaje sie do odstrza³u.
Janusz i Darek mieli byka i to blisko, widzieli sylwetke, ale stary i cwany byk mimo usilnych staran Janusz nie dal sie sprowokowac i nie wychylil sie z mlodnika.W drodze do quadow mamy okazje nacieszyc sie widokiem stada zubrow ktore rano ogladalismy z tak bliska a terz paslo sie ich 23 sztuki w tym tyko jedno ciele na nadrzecznych lakach. Mimo ze tego ranka nie pada zaden strzal jestem bardzo zadowolony.

Powrot do obozu i zaczyna sie nasza czarna rozpacz gdyz coraz mocniej wieje poludniowy wiatr i temperatura skacze powyzej 23 C, przelatuja deszcze, coraz mniej szans na to ze byki beda ryczly. Po poludniu Ryszard i Janusz ida na gore ok. 2800 m npm, a ja z Darkiem na quadzie robimy przeglad wylesien, upraw i mszarow.Robimy okolo 80 km, spotykamy swierze tropy losi i duzo drobiazgu. Ranek potwierdza nasze obawy : zapada cisza, byki nie odpowiadaja na wab, rykowisko sie urywa.

Ryszard postanawia sprawdzic laki alpejskie, ktore nazywa losiowiskiem. Z drogi zauwazamy siedem losi co napelnia nas bardzo optymistyczna nadzieja, Rysiu mowi ze jest tam jeden powazny pan, ktory powinien byc dobry do odstrzalu.
Zasada odstrzalu losia w tym terenie podlega nastepujacym zasado : doroly byk ktory ma lopaty z dlugimi pasemkami i musi ich byc 10 albo wiecej na jednej lopacie albo mlody byk szpicak lub widlak - nazywane przez chlopakow diablami.

Jedziemy przez busz sprawdzic droge dojazdowa i mimo ze jest suchy rok topimy quada completnie w bagienku. Po powrocie do decydujemy sie na wyprawe cala grupa zeby naprawic przejazd przez bagno i sprubowac rozszyfrowac te losie. Po wielu latach man okazje przypomnac sobie jak pracuje sie pilarka, scinam 4 dosc grube swierki, tne na dwu metrowe klody, z ktorych chlopaki ukladaja dosyc przyzwoity mostek.

Na wieczorne wyjscie jedziemy w czworke, Janusz i Darek zostaja na dole a my po przejechaniu ok. 2,5 km drapiemy sie na szczyt,gdzie rozpoczynaja sie laki alpejskie.Po drodze wychylamy sie na uprawe ktora z dolu wyglada jak puste miejsce a w rzeczywistosci jest to busz jak dzungla.. Krzaczasta czarna olcha, polkarlowata osika, loza jest tak splatana ze ciezko zrobic krok.Znajdujemy mnostwo swierzych tropow losi co nam podnosi nasze humory o kilkanascie stopni w gore.
Rysiu decyduje sie na obejscie tego miejsca gora, zeby miec lepszy wglad na losiowisko i korzystny wiatr. Znowu spacerek z jezykiem na brodzie. Przy wychodzeniu laki alpejskie slyszymy stekajacego losia, ale jest daleko i mamy wiatr w jego strone, nie mamy absolutnie szans. Po przewedrowaniu kilkuset metrow zajmujemy stanowisko : ja z lornetka odpoczywam a Rysiu idzie kilkaset metrow dalej sprawdzic przeciwlegle zbocze.

Sprawdzam przez lornetke teren przed soba, w dole nic nie ma, sprawdzam prawa strone z skad przyslismy i widze duzego czarnego niedzwiedzia pasacego sie na jagodach ktorych jest tu mnostwo. Wraca brat, pokazuje mu misia i zaczyna sie przetarg : isc po misia a jest tego wart czy mimo wszystko probowac wabic losia. Przekonuje brata tym ze misiu bedzie na jagodach nie tylko dzis bo to jest pora intensywnego dojadania przed zima a naszym zasadniczym celem jest elk i los. Brat daje sie przekonac i zaczyna wabienie, odpowiedz mamy calkiem z dolu. Zabawa trwa okolo godziny ale byk nie chce wysc na otwarte i zwolna obiera kierunek na Janusza i Darka.Zaczyna sie robic pozno, lepiej zejsc do quada przed zapadnienciem zmroku. Z gory idzie sie troszke lzej, ale nie lekko, ten busz ma to do siebie ze czepia sie wszystkiego, wydziera mi czapke z kieszeni a wydawalo mi sie ze ja dobrze ja wcisnalem. Od strony Janusza i Darka tez cicho, Darek widzial tylko kojota.

Rano oczywiscie spowrotem na losiowisko, zaczynamy sie przedzierac zeby wyjrzec na uprawe gdy elektryzuje nas odglos byka walacgo lopatami po krzakach. Stajemy w miejscu nasluchujac i niestety pech ktory sie ciagnie za nami znowu daje znac: nadlatuje doslownie nad nasdzymi glowami helikopter zawodowego przewodnika ktory w ten sposob wyszukuje zwierzyne dla swoich klijentow. Po jego przelocie slysze sztuke oddalajaca sie po prawej stronie, byk ktory byl z naszej lewej stronie cichnie kompletnie i wyparowywuje jak duch. Cofamy sie, podchodzimy laka i Rysiu zaczyna wabic na krowke. Po paru minutach slysze jego szept : jest krowka, nie to diabelek , chcesz go strzelac ? No pewnie, przy naszym szczesciu nie wolno gardzic co nam daje Sw. Hubert.
Krzyz lunety wedruje na komore, strzal , slysze uderzenie kuli,byk zaznacza, wykreca, znika za krzakami zeby ponownie wychylic sie na ok. 40 m od nas. Rysiu poprawia i byk wali sie w ogniu. Pale nerwowo papierosa, czekamy dobra chwile i idziemy do niego. Po drodze wchodzimy na struge farby po moim komorowym strzale, Rysia kula strzaskala mu kark, co nam zaoszczedza trudow szukania w tak trudnym terenie. Gratulacje i zlom przyjmuje z duza satysfakcja : pierwszy w mom zyciu los, mimo ze mial byc lopatacz a jest tylko diabelek, ktorego tak ostroznie obliczam na okolo 250-300 kg zywej wagi. Trzeba wracac do pracy : Rysiu zabiera sie do patroszenia a stoje z zaladowanym sztucerem ubezpieczam
jego bo czesto sie zdarza ze niedzwiedz a zwaszcza gryzli slyszac strzal i czujac swierzy zapach farby przychodzi sprawdzic z nadzieja na swierzy lup - a jest ich tu sporo. Nie ma niespodzianek, powrot do obozu z dobra wiadomoscia, chlopaki decyduja sie jechac odrazu po mieso, ja zostaje w obozie bo bratu bedzie latwiej operowac no i tych kilkadziesiat kilo lzej.
Chce tu wyjasnic ze mimo upolowana zwierzyna jest wlasnoscia mysliwego nie moze on jej zmarnowac, zostawic w lesie jest karane i tropione przez tutejsza Straz Lesna czyli Rangers. Strzelenie duzego byka elka czy losia wazacego kilkaset kilogramow wymaga nieraz kilkunastogodzinnej morderczej pracy znoszenia miesa w plecakach, dlatego prawie nikt tu nie poluje pojedynczo.

Tak pada moj pierwszy w zyciu los, mial byc lopatacz a wyszedl diabelek, nieszkodzi, moze los podaruje mi jeszcze odrobine szczescia i bedzie lopatacz.

Prubujemy jeszcz z elkami, polujemy do 30 wrzesnia i niedzila powrot do Vancuover, do cywilizacji, kapieli pod goracym prysznicem , a 2go pazdziernika mam powrotny lot do domu, bez przygod.

Tak konczy sie moje polnocne safari, bardzo ciezkie dla mnie pod wzglendem wysilku fizycznego, ale i tez mialemmoznosc obejrzenia tylu tak pieknych , duzych dzikich zwierzat w ich naturalnym srodowisku.



D Z I E K I C I Z A TO M O J B R A C I S Z K U

Spisalem te wrazenia 15 listopada 2006.

MK mauzer 12
 
O nas kontakt Kontakt reklama Polityka prywatno¶ci Reklama strona g³ówna Strona g³ówna
Copyright © 2002 - 2025 knieja.pl.