Podczas ostatniej wyprawy udało mi się pozyskać dwa dziki i dwa lisy.
Wieczorem podczas zasiadki na Sośnie w odległosci ok 50m pojawił się mykita, a że była godz. 18.30 bez większych ceregieli oddałem celny strzał, po około 20 min "ni stąd, ni z owąd pojawił się dziczek" odległość niewiele większa równie udany strzał ( nie chwaląc się
)! Gdy kończe go patroszyć ok godz. 19.30 przyjeżdzają kol. na polowanie zaskoczeni tym, że ja już mam co położyć na pokocie. Uzgadniamy, że ja zostaje do rana a oni gdy będą zjeżdzać zabiorą mojego dzika na skup!
Zmęczenie daje się we znaki i ok 23.OO udaje sie na odpoczynek do auta , za kilka chwil pojawiaja sie kol. i śmiejac się opowiadają jak to dziki chciały przewrócić moją sosne a następnie auto, w którym smacznie spałem!
A oni dobrzy kol. przyszli mi z pomocą i jednego z tych agresywnych dzików odstrzelili, tym samym ratując mnie z opresji!
Serdecznie im podziękowałem, trochę śmiechu, dziki spakowane podobnej wielkości ( 42kg mój i 52kg kol.), odjechali!
Skoro dziki tak zajadle atakują to trzeba sie bronić ,budzik na 4.00 i do boju! Zrobiło się dość zimno i rozgrzanie się zajeło mi z 15min. W oddali słychać kwik i łamanie 4.30,5.00,5.30,6.00 cisza, cisza, nawet sarniny nie widać. 6.30 pora kończyć polowanie, martwa cisza i ostre słońce nie zachęcają do dalszego polowania.
Nagle jest, elegancko pomyka ścigając młode kurki - mykita! To polowanie było jego ostatnim. Gdy dotykam stopami ziemi pod sosną sprintem od lasu na sztych udaje się przyzwoity pojedynek, niestety zauważył mnie, odskoczył i fuczy, zgubiła go chęć powrotu w pola do kukurydzy, uciekając do lasu zmienia plany i łukiem omijając sosnę zmierza powtórnie w pola, dystans ok 150m zwalnia przed rowem, decyduje się na strzał, dzik wpada do rowu, z którego już nie wychodzi. Odczekuję 15 min. i rozgoraczkowany ruszam w jego stronę, już przed rowem odnajduję farbe, przy rowie jest dośc silna więc jestem nastawiony optymistycznie, ostrożnie przemieszczam sie skrajem wypatrując mojego dzika, wody w rowie niema ale jest silnie zarośnięty i dośc głęboki, nie ryzykuje dochodzenia po farbie. Po ok 60m dostrzegam wygniecioną "szabalinę" i próbę wspięcia się dzika na przeciwlegy brzeg rowu, jest sporo farby a na dnie leży sam on, czarny piękny zwierz.
Z pomocą przychodzi mi miejscowy rolnik z synem, wyciąganie, patroszenie, ładowanie do auta! Oręż niewielki, ale na skupie okazuje się 88kg jestem szczęsliwy, że polowanie się udało św.Hubert darzył i oko nie zawiodło, bo strzał był fartowny lekko spużniony, ale wątroba i tylna(dolna) część płuc zostały rozbite w miazgę a żołądek i jelita nie ruszone.
Pozdrawiam!